poniedziałek, 21 marca 2016

Wojtek Mazolewski Quintet - Inwazja mocy.

W sobotę 19 marca miałem okazję zobaczyć po raz pierwszy Wojtek Mazolewski Quintet, który obecnie jest na trasie promującej swój najnowszy album "Polka".
Koncert odbył się w londyńskim klubie "Garage" w północnej części Londynu.
Drzwi zostały otwarte około godziny 19 i jak się okazało wewnątrz sali na rozgrzewkę przed koncertem swój set "didżejski" zaprezentował jeden z współwłaścicieli  bazującej w Londynie wytwórni Lanquidity Records
Adrian Magrys zaprezentował bardzo elektroniczny set bazujący w okolicach trip hopowych.
Sala została wypełniona w połowie, myślę że było około 300 osób w większości oczywiście Polacy.
O godzinie 20-tej WMQ wyszedł na scenę bardzo gorąco przywitany przez publiczność.
Krótkie ustawienie się na scenie i po chwili usłyszeliśmy dźwięki z "Polki".
Zespół wystartował bardzo powoli jednak publiczność przyjęła owacyjnie pierwsze rytmy. 
Joanna Duda po lewej stronie sceny obok niej Marek Pośpieszalski, po środku oczywiście Wojciech Mazolewski a po prawej stronie sceny umiejscowiła się trąbka oraz schowana nieco perkusja.
Już po pierwszym utworze było słychać, że wybór stricte rockowego klubu na koncert jazzowy był błędem ponieważ ogólne wrażenie WMQ było bardzo rockowe.
Na domiar wszystkiego muzycy zagrali bardzo mało jazzowo, perkusista wybijał raz po raz rockowe rytmy za mało improwizując, momentami dało się odczuć jakby grał ciągle punkowe "umpa-umpa".
Następnym mankamentem to trąbka - bardzo słabo, za mało wolności a za bardzo trzymania się kurczowo tematów z albumu - to na minus.
Najjaśniejszą gwiazdą wieczoru była dla mnie Joanna Duda, która fantastycznie dopełniała muzykę tylko szkoda, że było ją słabo słychać.
Mamy kolejny wielki talent!.
Oczywiście Mazolewski pokazał wielki kunszt gry na kontrabasie (nieco futurystycznym zresztą) no i oczywiście pokazał wszystkim Polkom swoje tatuaże, które wzbudziły wielkie westchnienie wśród piękniejszej części publiczności.
Tak jak napisałem wyżej nie dało się odczuć jazzowej atmosfery koncertu, pewnych muzycznych tarć między muzykami WMQ.
Ot, grupa po prostu zagrała swój rockowy set - jednak będąc obiektywnym publiczność dostała muzyczny orgazm i to kilka razy.
Oczywiście oprócz "Polki" usłyszeliśmy również Rage Against The Machine oraz kultowy przebój reggae (lub techno jak kto woli) z repertuaru The Prodigy z refrenem wyśpiewanym przez londyńczyków.
Nie powiem sala uniosła się nad miastem.
Jednak aby za bardzo nie słodzić, publiczność dała się ponieść fantazji na niektórych utworach zaczęła śpiewać "La-la-la, da-da-da, li-li, li-li" i w tym momencie podeszła do mnie znajoma, która powiedziała do mnie 
"Niezła inwazja mocy, czuję się jak na Bachanaliach".
I faktycznie jak się rozejrzałem po sali biesiada trwała w najlepsze, gremialne śpiewanie, rączki u góry, piwo leje się strumieniami, kilka par tańczyło tylko sobie znany taniec.
Normalnie biesiada.
Chciałbym również dodać, że grupa bisowała trzy lub cztery razy a publiczność pożegnała się z zespołem odśpiewaniem "Lalalalalanananananatatatatata". 
Publiczności koncert się bardzo podobał ja byłem bardzo zawiedziony.
Takie mam odczucia po tym nieudanym koncercie, za dużo rockowych patentów a za mało jazzu.
A następnego dnia... .



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz