wtorek, 30 grudnia 2014

Podsumowanie roku 2014.

Mijający rok to kolejne 365 dni, w których szerokim łukiem omijałem "nową muzykę".
To kolejny rok w którym cofnąłem się do lat 60, 70 w poszukiwaniu dobrego brzmienia, starannej realizacji czy mistrzowskiej aranżacji muzyki.
To kolejny rok w którym panował jazz i okolice.
To kolejny rok w którym "łykałem" prawie wszystko z wytwórni ECM w poszukiwaniu brzmienia  oraz muzycznych wrażeń.
Kolejny rok poszukiwań w polskim jazzie, który bardzo wyróżnia się na tle europejskiego nurtu a co najważniejsze jest ciągle twórczy.
Oczywiście przesłuchiwanie  historycznych nagrań jak i całkiem nowych z roku 2014.
Co do "zagranicznego" jazzu to jestem obecnie na etapie kompletowania podstawowej dla mnie dyskografii Milesa Davisa.
Co do nośnika to nie wyróżniałbym żadnego a więc pliki, cd oraz winyl - wszystkie te media sprawiają wielką frajdę oczywiście staram się już omijać mp3 choć przy dobrym kodeku też ładnie potrafi zaskoczyć.
A jaka nowa muzyka w 2014 ?
Może zacznę troszkę inaczej.
Black Sabbath - przysięgam, że nigdy w życiu nie przesłuchałem
ŻADNEGO CAŁEGO ALBUMU
Aż do wakacji... .

Podczas letnich dni kolega namówił mnie aby pójść na koncert Sabbathów, przyznam się że nie byłem specjalnie przekonany aby pójść zobaczyć Ozziego oraz spółkę ale koniec końców dałem się namówić.
I to co usłyszałem zmieniło moje postrzeganie tego zespołu a także pokazało mi jaki ten zespół miał wpływ na muzykę metalową.
Zostałem po prostu zniszczony prostotą ale i również systematyką riffów, temp w jakich gra zespół - absolutna klasyka metalu jak i muzyki rockowej w ogóle.
Także od wakacji jestem zagorzałym fanem Black Sabbath !.
Tutaj można zobaczyć londyński koncert.
Coś nowego ?
Może Aphex Twin "Syro".
Cały elektroniczny świat oczekiwał na nowy album Irlandczyka i się doczekał po... 13 latach.
Ja również należę do wielbicieli twórczości Richarda... ale z naciskiem na dwa pierwsze albumy, które wyniosły muzyka na Olimp. Kolejne dwa albumy to zatracenie się w chaosie i zgubienie wyznaczonej trasy z początku lat dziewięćdziesiątych.
"Syro"  - jest w pewnym stopniu powrotem do starych dobrych brzmień znanych z lat osiemdziesiątych jednak w nowej aranżacji. 
Całe szczęście nie ma tam chaosu i szybkich temp znanych z na przykład z "Drukqs".
Nie jest to jakoś wybitny album jednak to dobrze, że się ukazał, fani czekali na ten album aż 13 lat.
Rok 2014 to również koncerty które dało się zobaczyć o to kilka z nich:
- Jack DeJohnette,
- Robert Henke,
- PROMS,
- Black Sabbath,
- Tomasz Stańko.
Oby następny rok nie był gorszy w muzyczne wrażenia czego i Wam życzę.
                                                 MUSIC NON STOP








wtorek, 16 grudnia 2014

Prasówka.

Miesiąc temu zakupiłem płytę Bolt Thrower "Realm Of Chaos" i znalazłem w środku okładki wycinek z gazety, który można zobaczyć na załączonej fotografii. 
Nie mam pojęcia do czego miało służyć wycięte zdjęcie z kolorowego magazynu poprzedniemu właścicielowi - niech to pozostanie "owiane tajemnicą".

ps.
Kto pamięta prasówki na WOS-ie w szkole ?

środa, 3 grudnia 2014

Kasa, Misiu, Kasa...

Jest kilka prawd w świecie sprzętu audio, które są niezaprzeczalne. Jedną z nich jest to, że dobry sprzęt (wcale nie za grube pieniądze) potrafi zagrać lepiej od taniego plastykowego pudełka - zgodzimy się?
A jaki wpływ na dźwięk mają kable i przewody zasilające ?
No właśnie tutaj wchodzimy na grząski grunt... . 
Wczoraj buszując po internecie w poszukiwaniu dobrej jakości (nie audiofilskiego) kabla zasilającego do mojego wzmacniacza natrafiłem na pewną stronę, która oferowała takowe.
Od razu zatrzymałem się na pierwszej ofercie z niedowierzaniem czytając kilka razy to co zobaczyłem.
Zworka do kolumn na miedzianym kablu 6N OFC o długości zapewne maks 20 cm i co najważniejsze w cenie ... 400PLN.
Hmmmm, 400 złotych za miedziany kabelek, w koszulce termokurczliwej z końcówkami do portów kolumn, które nawet nie są pozłacane.
Skąd taka cena ?
- Marża ?
- Materiały ?
20 centymetrowy kabelek, plus koszulka i zaciski to koszt 20 złotych, no dobra dajmy maks 50 złotych.
- Robocizna ?
Gdzie były wykonane ?
Polska, Europa, USA a może Chiny ? Sądząc po cenie to chyba na Wenus lub Saturnie.
I jak tu nie wierzyć w audio-voodoo ?

czwartek, 27 listopada 2014

Księga Tajemnicza Prolog na winylu.

No i stało się !
Jedna z najważniejszych  płyt w nowoczesnej historii polskiej muzyki wyszła na czarnym nośniku.
I tym wywodem można by zakończyć mój wpis.
Moja euforia bardzo szybko opadła gdy czytając posty pod tą wiadomością dowiedziałem się, że firma espe rekords, wytłoczyła album K44 tylko na jednym krążku a to oznacza, że... zabraknie utworu "Psychodela".
Właściwie nie wiem jaki to ma sens wydawać NIE PEŁNE DZIEŁO ?!.
I teraz kilka pytań ode mnie:
- Czy K44 nie ma wpływu na to co się dzieje z ICH muzyką? 
- Czy espe rekords, obcięło sobie koszty i wydało ten LP na jednym placku?
Bo wiadomo okładka prawdopodobnie była by w stylu gatefold, wytłoczenie drugiego placka kosztuje oraz większe koszty masteringu pod winyl.
- Czy wytwórnia wydając ten winyl na jednym krążku chciała aby jednostkowa cena na rynku (od 60 PLN do 70PLN) była jak najmniejsza aby każdy mógł ją kupić?
Dość wątpliwe, wyobraźcie sobie Leonarda da Vinci, który nie domalował ust w obrazie "Mona Liza" ?.
- Czy następne płyty Kalibra  będą również niepełne ?.
- Może wytwórnia wyda za jakiś czas podwójny LP aby wyciągnąć ponownie kasę od ludzi ?

Po raz kolejny espe rekords pokazuje swoją niekompetencję oraz brak sił twórczych. Podobno wytłoczenie K44 zajęło ludzikom z wytwórni dwa lata !
I nawet po dwóch latach nie potrafili zrobić tego dobrze.



wtorek, 25 listopada 2014

Recycling znaczków.

Pamiętam na początku lat dziewięćdziesiątych w erze przed internetowej, kiedy się zamawiało z niezależnej dystrybucji, trzeba było wysłać kopertę ze znaczkiem aby otrzymać przesyłkę z zamawianymi kasetami czy zine'ami.
Pamiętam też jak się używało mydła (SIC!) aby usunąć pieczątkę ze znaczka aby wykorzystać ponownie - zaznaczam, że w 90% działało!.
Jak to się ma w erze internetowej?
Ano zapewne nijako, kto używa znaczków?
No dobra ciągle je używamy ale zapewne mniej niż kiedyś.
Lecz kto smaruje mydłem znaczki?
Chyba już nikt - zapomniana technika.

Kilka dni temu zakupiłem na angielskim ebay-u płytę winylową i sprzedający dołączył drukowaną karteczkę z prośbą plus kopertę ze znaczkami (a jak!) aby odesłać mu znaczki, które wykorzystał aby wysłać mi płytę winylową. Sprzedający dodał, że chce owe znaczki umieścić w swojej kolekcji.
Nie chcę mi się w to wierzyć ponieważ nasz kolekcjoner dopisał moje imię do uprzednio wydrukowanej karteczki a więc robi to z każdą wysłaną paczką.
Przyznam się, że brzmi to "skomplikowanie" i nieco śmiesznie ale spotykam się z taką sytuacją pierwszy raz.
Mieliście również jakieś dziwne doświadczenia ze sprzedającymi podobne do mojego przypadku?
Napiszcie w komentarzach.


poniedziałek, 24 listopada 2014

London Record Fair, Olympia 2014.

15 oraz 16 listopada miała miejsce kolejna edycja Londyńskich Targów Płytowych. Wydarzenie odbyło się w zachodniej części Londynu w dzielnicy Kensington. 
Cały kompleks zajmuje ogromną powierzchnię i jest podzielony na kilka części, a jego najstarsza część została oddana do użytku w 1886 roku.
Jest to mój pierwszy raz kiedy uczestniczę na tych targach i przyznam się szczerze, że wiele sobie obiecywałem tym bardziej, że organizatorzy opisali te spotkanie jako "Największe targi cd, winyl, pamiątek, etc... w Europie".

Przybyłem na miejsce około godziny 12, krótkie poszukiwanie dokładnego skrzydła (tak jak napisałem powyżej, budynek podzielony jest na cztery ogromne części), na całe szczęście organizatorzy zadbali o wydrukowanie odpowiednich "strzałek" przez co łatwiej było znaleźć miejsce.
Za wejście trzeba było zapłacić pięć funtów a jak ktoś chciał wejść wcześniej od 10-tej rano, musiał zapłacić 10 funtów. Okazało miejsce wcale nie jest takie duże i nie będą to największe targi muzyczne w Europie.

Około 20-30 sprzedających to chyba trafna liczba jaka była obecna na sali. W przeważającej większości winyle, trochę cd oraz pamiątek. 
Spodziewałem się ogromnego tłoku, lecz nic z tych rzeczy, było spokojnie i bez utrudniania sobie życia.
Tematyka muzyki jak się łatwo domyśleć to rock z naciskiem na lata 60 oraz 70, kilka stanowisk sprzedających punk czy alternatywę, trochę klasycznego jazzu z lat 60. Cenowo co mnie zaskoczyło "in plus" nie było bardzo drogo, te płyty, które mają kosztować drogo kosztowały drogo lecz już na przykład drugie, trzecie wydania np. Black Sabbath w stanie EX kosztowały już całkiem znośnie bo około 20-30 funtów.
Około godziny 14 zrobiło się bardziej tłoczno i nawet nie zauważyłem dlaczego... wielu ze sprzedawców zaczęło sprzedawać płyty za 30% - 50% swojej pierwotnej ceny, dopiero teraz zaczęły się prawdziwe łowy muzycznych maniaków poszukujących okazji. 
Ja kupiłem Sex Pistols "Never Mind...", drugie wydanie angielskie za 7.5 funta obniżone z 15 funtów. Później znalazłem sprzedawcę, który miał płyty jazz, soul po 1 funta i wcale nie było to po obniżce, po prostu sprzedawał po takiej cenie i tyle. Zatrzymałem się na dłużej i kupiłem u tego pana:
- Oscar Peterson Trio "Sweet And Easy",
- Miles Davis "Sketches Of Spain", wydanie z Nowej Zelandii,
- David Sanborn "Backstreet",
- Bill Evans.
U innej sprzedającej kupiłem również po 1 funta "Also Sprach Zarathustra" wydanej przez kultowy Deutsche Gramofon, dodam, że płyta wygląda na nie graną.
Jak widać można było coś znaleźć między setkami rarytasów po 50 czy 100 funtów.
Co do samych targów, warte odwiedzenia lecz oczywiście nie były to największe tragi płytowe w Europie, to typowa angielska megalomania.











piątek, 21 listopada 2014

Tomasz Stańko New York Quartet + Stefano Bollani & Hamilton de Holanda, Barbican 2014

Który to już raz Tomasz Stańko gra w Barbicanie?
Trzeci ? Czwarty?
W sumie sam nie wiem, rok temu grał ze swoim nowojorskim składem w owej sali i miałem przyjemność po raz pierwszy zobaczyć naszego czołowego jazzmana w akcji (wpis tutaj).
Tym razem przed koncertem naszego mistrza wystąpił 
Stefano Bollani - włoski pianista oraz jak to określiła pani, która krótko przedstawiła muzyków Jimi Hendrix mandoliny Brazylijczyk Hamilton de Holanda.
Koncert rozpoczął się około 20 od występu dość osobliwego jak się okazało później duo.
Zajęliśmy miejsca kilka metrów od sceny z prawej strony także widok był niesamowity. Sala koncertowa wypełniła się po brzegi, jak myślę wszystkie bilety zostały wyprzedane.
Niski, zarośnięty, nieco niechlujnie ubrany Włoch oraz wysoki, szczupły, schludnie ubrany Brazylijczyk.
Duet został gorąco powitany przez publiczność, która o dziwo nie była we większości Polakami. Jak się okazało później spora liczba widowni przybyła aby podziwiać właśnie duet.
Muzyka była miksturą dźwięków latynoamerykańskich z pasażami włoskiej muzyki ludowej.
Bollani z tylko sobie znaną manierą raz po raz wstawał z siedziska aby wyginać się, tupać butami czy pięściami wystukiwać rytm na pianinie przy okazji śpiewając tylko sobie znane słowa piosenek. Przyznam się, że nie widziałem nigdy aby muzyk tak się wczuwał w swoją grę (tutaj próbka gry muzyka na YT).
Brazylijczyk ze spokojem siedział na wysokim krześle raz po raz zerkając na swojego kolegę, miał chyba sporą zabawę jak i publiczność. Występ trwał po nad godzinę i był nagradzany ogromną owacją, sporo osób oklaskiwało również muzyków na stojąco.
Duet bisował raz i został pożegnany bardzo gorąco przez publiczność.
Nastąpiła 20 minutowa przerwa aby rozstawić sprzęt nowojorczyków, kilka słów wstępu osoby prowadzącej i muzycy wchodzą na scenę.
Oczywiście nasz mistrz pierwszy a za nim jego towarzysze.
Oczywiście Quartet rozpoczął od tematu z najnowszego albumu "Wisława" a ja zostałem totalnie zaskoczony jakością dźwięku jaki dobiegał ze głośników - absolutny światowy top. 
Jako człowieka, który bardzo sobie ceni dobre brzmienie zostałem absolutnie zadowolony. 
Stańko świetnie ubrany, stylowe buty, ciemny garnitur oraz oczywiście kapelusz, stał na froncie sceny po jego prawej stronie perkusja i dalej kontrabas a po lewej pianista.
Jak zwykle stylowe oświetlenie, stonowane kolory rozświetlały spokojnie scenę.
Przyznam się, że Stańko wyglądał na zmęczonego i nawet pozwolił sobie usiąść na kilka minut na stołku, który znajdował się na środku sceny raz po raz pochylając się aby napić się wody.
No cóż Tomasz nie jest już młodzieniaszkiem lecz nie jednego z nas mógłby "zjeść na dzień dobry".
Co rzuciło mi się w oczy to totalne zgranie grupy. Ich występ rok temu był bardzo sztywny, grupa trzymała się totalnie ram jakie nakreśliła im studyjna "Wisława". Tym razem grupa dała sobie o wiele większy luz muzyczny co było słychać w grze perkusisty oraz pianisty.
Przyznam się, że największe wrażenie właśnie zrobiła na mnie gra wyżej wymienionych muzyków, szczególnie perkusja robiła niesamowite wrażenie!.
Występ quartetu  trwał ponad godzinę, muzycy nawet dali się zaprosić na krótki bis i zostali pożegnani ciepłą owacją.
Kolejna udana muzyczna noc, życzyć sobie takich więcej.
MUSIC NON STOP

ps. Występ muzyków jest częścią London Jazz Festival jaki odbywa się w całej metropolii.
Przed głównym koncertem w holu Barbican miał występ francuski zespół L'Hijaz'Car.
Dlaczego tak mało fotografii i są takie nijakie ?
Trzeba się skupić na muzyce a mniej na pstrykaniu - taki mam plan ;).















środa, 19 listopada 2014

Krzysztof Sadowski And His Naked Pictures.

Klika miesięcy temu zakupiłem na największym polskim portalu aukcyjnym płytę z serii Polish Jazz Volume 47, Krzysztof Sadowski And His Group.
Płyta została wydana w 1974 roku. Na płycie znajdziemy nowoczesne jazzowe aranżacje zahaczające o fusion czy awangardowe wokalne eksperymenty. Jednak dziś nie o muzyce a o "niespodziance" jaką podarował mi poprzedni właściciel.
Jak napisałem powyżej płytę zakupiłem kilka miesięcy temu i czekała sobie spokojnie na odbiór, późniejsze mycie itd. W końcu płyta wylądowała na talerzu, odsłuchałem ją a po przesłuchaniu chciałem z powrotem "wsadzić" płytę do okładki ale ... płyta nie chciała wejść do środka.
Myślę sobie "Co jest okładka jest rozerwana" ?
A może coś innego.
Zaglądam do środka i widzę zdjęcie, wyciągam i... .
Ładny bonus do okładki.
A Wy co znaleźliście w swoich płytach winylowych lub CD ?.

czwartek, 6 listopada 2014

Skalpel, Cargo, Londyn 2014.

Skalpel - jedna z najważniejszych polskich grup elektronicznych, bodaj jedyna polska nazwa rozpoznawalna na całym świecie z kręgów elektronika/dj itp.
To mój pierwszy raz kiedy miałem przyjemność zobaczyć zespół na żywo. Co prawda zespół grał w Londynie jakiś czas temu jednak nie był to normalny set grupy a tworzenie na żywo muzyki pod film.
Cargo to klub znajdujący się w "trendy" dzielnicy Shoreditch we wschodnim Londynie (choć to ciągle pierwsza strefa). 
Jak to bywa, w wielkich miastach gdzie wszyscy walczą o choć kawałek ziemi na własną działalność, kluby można spotkać w najmniej oczekiwanych miejscach.
Cargo  znajduje się w łukach wiaduktu kolejki miejskiej, jednak nie ma co się obawiać o poziom wyposażenia, klub spełnia wszelkie światowe standardy.
Bilet na koncert kosztował 11 funtów, co jak na ten klub było nie wygórowaną ceną, na przykład wjazd na koncert Fisza czy Bednarka (kto to jest Bednarek ?) kosztował jak pamiętam 20 funtów.
Oprócz Skalpel na scenie pojawili się:
- Shunya - irlandzki mulit-instrumentalista oraz
- arms and sleepers - amerykański projekt muzyczny.
Przyznam się, że spóźniliśmy się z dziewczyną na Shunya także nie będę pisał jak wypadł set Irlandczyka. Po przybyciu do klubu arms and sleepers, rozpoczął już swój występ.
Muzyka była w klimatach Boards Of Canada czy wypustów z wytwórni WARP, co jak myślę nie było wielkim zaskoczeniem dla publiczności, oczywiście przeważającą liczbą widowni stanowili  Polacy.
Jedynym minusem setu to stanowczo stanowczo za dużo basu w tak małym pomieszczeniu przez co dźwięk raz po raz był zniekształcony.
Około 21.40 na scenę wskoczyła ekipa techniczna głównej "gwiazdy" aby podłączyć finalnie sprzęt i po 10 minutach Skalpel wszedł na scenę powitany gorącą owacją.
Na scenie pojawiło się pięcioro ludzi, cztery osoby były muzykami a piąta odpowiadała jak mniemam za oprawę graficzną.
Bardzo podobała mi się oprawa graficzna - idealnie komponowała się z muzyką tworząc świetny nastrój. 
Styl oprawy był bardzo prosty, lecz z wielką siłą ekspresji. Większość grafiki była generowana komputerowo choć w utworze "Soundtrack" tłem muzyki był animowany obraz gdzie chyba komputery nie były pierwszym narzędziem tworzenia, również w utworze "If The Music Was That Easy" wykorzystano kultową scenę tańca z filmu "Salto"
Co do muzyki (bo to chyba najważniejsze) grupa zagrała większość z nowego albumu "Transit" plus kilka perełek ze starych albumów choć mi osobiście zabrakło nostalgicznego "Sculpture".
Przyznam się, że nie przesłuchałem nowego albumu grupy jednak jak mnie słuch nie myli grupa zdecydowanie przestała ciąć (wykorzystywać) sample z Polish Jazz a postawiła na własne aranżacje.
Jak napisałem powyżej obecne w Skalpel grają cztery osoby nowością jest dołączenie do grupy żywej perkusji oraz klawiszy. Za bębny odpowiada Jan Młynarski a za klawisze Joanna Duda.
Uważam, że dodanie tych dwóch na wskroś jazzowych  instrumentów dodało grupie jeszcze większego "ostrza" i mocy.
Chociaż czasami bębny oraz klawisze tworzyły totalny muzyczny chaos - jednak nie wiem czy była to jazzowa improwizacja czy też muzycy rozjeżdżali się to moim zdaniem na minus setu grupy. 
Tak jak napisałem powyżej nie przesłuchałem nowego albumu także nie wiem czy ten chaos to był utwór czy też wynikał z z błędu muzyków.
Kolejny świetny koncert zaliczony - dla wszystkich, którzy będą mieli okazję zobaczyć Skalpel na koncercie, nie ma co się zastanawiać po prostu trzeba iść i posłuchać.



piątek, 24 października 2014

Kraftwerk - Planete +.

Kolejny film dokumentalny o grupie KRAFTWERK, tym razem zrobiony przez Planete +/Arte.
Ponad godzinna podróż przez czterdziestoletnią karierę zespołu otoczonego absolutnym kultem.
Jako czysty fanatyk jak zwykle przyczepię się (tak, tak panie R23) do kilku fragmentów dokumentu.
Moim zdaniem błędem było zaproszenie Anglików, ich wywody były za bardzo przekombinowane, za dużo filozofii a za mało CZYSTEJ FORMY (PROSTOTY) zespołu. Zdaje się to Anglicy wymyślili głupowate, prześmiewcze określenie na niemiecką nową muzykę lat sześćdziesiątych tfu, tfuuuu...
KRAUTROCK.
Tak dla przypomnienia co oznacza te określenie ?
W wielkim uproszczeniu, na upartego słowo "Kraut", oznacza "Szwab", tak właśnie byli określani niemieccy żołnierze, jednak ja bym się skłaniał, że autor tego słówka miał na myśli słowo "Kapusta".
Tak, tak blogowicze nasz kochany Anglik określił niemiecką muzykę jako:
KAPUŚCIANY ROCK.
Zapewne określenie to miało na celu ustawić w szeregu niemiecką muzykę jako coś gorszego wobec angielskiego rocka. Wiadomo, kto mógł się równać z wymalowanymi gogusiami na koturnach z Led Zeppelin, Cream, czy Pink Floyd!
Kolejnym dość zastanawiającym momentem był fragment poświęcony grupie Coldplay. Jak każdy wie grupa ta wykorzystała fragment linii melodycznej KRAFTWERK w swoim utworze. Co mnie zastanowiło dlaczego kilku nutkom wykorzystanym przez zespół poświęca się fragment dokumentu.
Dla mnie ten fragment dokumentu miał taki wyraz jakby to wspaniały i kultowy Coldplay zagrał kilka nutek Kraftwerk.
Moim zdaniem trzeba było poświęcić te 5 minut na pokazanie jeszcze więcej  jaki wpływ miała grupa na początki czarnego rapu/electro. 
Może warto było pokazać Nowy Jork na początku lat osiemdziesiątych, metro, breakdance, block party a w tle muzyka Kraftwerk?
Następnym fragmentem, który mnie zastanowił była relacja z pubu w którym wielbiciele grupy zrobili imprezę tylko z muzyką Kraftwerk. 
Przekaz tej imprezy był jasny, nie możemy dostać się na koncert do Tate Modern, robimy swój "koncert". Może kilka słów wyjaśnienia dla czego tak ciężko  było się dostać  na koncert do Tate Modern.
- Kraftwerk grał siedem nocy pod rząd (!) w muzeum, bilety zostały wyprzedane w ciągu 30 minut.
- Na rynku wtórnym bilety osiągały ceny od 700 - 1200 funtów (!).
- Sala Turbin - sama w sobie ma spore ograniczenia, podłoga nie jest pozioma a i jej powierzchnia na której mogli by stać potencjalni słuchacze nie jest jakoś specjalnie duża.
Fotografie poniżej (źródło Wikipedia).
- Budynek Tate Modern sam w sobie jest ikoną architektury industrialnej, no i rzecz najważniejsza, Tate to była ELEKTROWNIA.
Jako fan grupy poszedłem pod Tate z nadzieją, że uda mi się kupić bilet (SIC!), oczywiście nie udała mi się ta sztuka, więc stanąłem koło okna obserwując oraz słuchając dźwięków dobiegających ze sceny. Spotkałem dość sporo ludzi, którzy także próbowali wejść na koncert jednak i im ta sztuka również się nie udała. Oczywiście zamieniłem z fanami kilka słówek, ludzie byli ogólnie wkurzeni na całą sytuację (ceny biletów i praktycznie nie możliwe zakupienie ich).
Od słowa do słowa powiedziałem wielbicielom grupy, że za kilka miesięcy zespół gra w Polsce i że bilety na koncert kosztują... 40 funtów, przelot z Londynu jak się trafi też nie jest specjalnie drogi (około 60 funtów), także nie ma co się załamywać trzeba lecieć!. Lecz nowi znajomi nie byli jakoś specjalnie zapaleni aby polecieć na koncert do Polski. Może to nie byli prawdziwi fani?
Tak czy inaczej na koncercie w Poznaniu było dość sporo Anglików.
Relacja z koncertu tutaj.
Na plus dokumentu można zaliczyć filmiki z koncertu z Can z początku lat sześćdziesiątych czy fragment koncertu z początku lat osiemdziesiątych w świetnej jakości.




ps. Członkowie grupy nie udzielili wywiadu.

wtorek, 14 października 2014

Neurosis - Pain Of Mind.

Neurosis - chyba jeden z najważniejszych "scenowych" zespołów, nie bałbym się użyć również stwierdzenia, 
że jedna z najważniejszych grup rockowych lat dziewięćdziesiątych.
Oczywiście przebić się przez mainstreamowe media nie było łatwo - grunge był w tedy na fali, lecz im się to udało. Każdy kto siedzi w muzyce (może tej bardziej podziemnej) nie przejdzie obok takich albumów jak "Souls At Zero" czy "Enemy Of The Sun", kamienie milowe w muzyce w ogóle.
Zespół, który otworzył kolejne wrota w muzyce rockowej wytyczając nowy kierunek rozwoju.
Isis, Cult Of Luna, Minsk, Red Sparowes, Kylesa, Gregor Samsa, Pelican, Russian Circles, to tylko kilka z kilkudziesięciu grup, które zaczerpnęły  natchnienie z Neurosis
Trzeba również wspomnieć, że członkowie grupy założyli label Tribes Of Neurot w którym wydają głównie swoje solowe projekty jak i również muzykę z okolic industrial, experimental czy folk.

Płyta "Pain Of Mind" została nagrana w 1987 roku, zawiera krótkie, bardzo punkowe utwory, czasami zwalniając tempo.
Jednak dominuje typowy amerykański hardcore z dwoma wokalistami. Na płycie cd znajdziemy 14 utworów a za wydanie płyty odpowiedzialny jest kultowy label Alternative Tentacles.



środa, 8 października 2014

Tysiąc.

Jakiś czas temu "świętowałem" dwa miliony odtworzeń filmików, które dodałem na swoim kanale youtube.
Dwa tygodnie temu tysięczny użytkownik zasubskrybował moje konto aby obserwować moją aktywność na platformie.
Oczywiście tysiąc obserwatorów nie jest to jakaś oszałamiająca liczba, jednak dla "zwykłego" posiadacza konta na YT, który dodaje głównie mało znaną szerokiej publiczności muzykę jest to dość spora jak myślę grupa obserwatorów.
Miesięcznie 43 osoby dają mi "suba" a 13 osób przestaje śledzić moje konto, co i tak daje mi "in plus" 30-tu nowych jutubowych obserwatorów.
Przed usunięciem przeze mnie  klipów Kobranocki miałem co miesiąc "in plus" 54 nowych jutubowiczów, jednak teraz moi nowy subskrybenci jak mniemam są bardziej ukierunkowani na jeszcze bardziej wymagającą, niszową muzykę taką jak: jazz, improwizacja czy industrial.

środa, 1 października 2014

Sonic Youth - Confusion Is Sex.

Będąc szczerym nawet nie pamiętam czy w ogóle przesłuchałem ten album Sonic Youth kiedykolwiek - chyba nigdy!
Jako człowiek wychowany generalnie na muzyce rockowej znam oczywiście inne płyty Soników: Bad Moon Rising, EVOL, Daydream Nation, Goo, Dirty, jednak "Confusion Is Sex" jakoś nigdy nie zagościła w moim kaseciaku, gramofonie czy w cd-playerze.
Na płycie, która została nagrana w 1983 roku (!) znajdziemy 9 utworów w tym jeden napisany przez Michaela Girę ze Swans a utwór Freezer Burn pochodzi z repertuaru The Stooges.
Płyta jest utrzymana w bajeczno-płynącej konwencji a la Velvet Underground, z resztą maniera śpiewania wokalistki jest bardzo podobna do Nico. Utwory w dość powolnych tempach raz po raz wybuchają eksplozją hałasu starając obudzić nas abyśmy przypadkiem się nie nudzili.
Słuchając tej płyty już wiemy skąd kapele Noise czerpały swoje pomysły.

środa, 17 września 2014

PROMS, Royal Albert Hall, 12.09.2014.

To mój pierwszy "świadomy" koncert muzyki poważnej, oczywiście wcześniej byłem w latach szkolnych z klasą ale traktuję to bardziej wybryk niż przesłuchanie całej symfonii z wypiekami na policzkach.
Na samym wstępie chciałbym podziękować Carlosowi, który skutecznie przez tydzień przekonywał mnie aby nie opuścił tak doniosłego wydarzenia. Oczywiście ja jako kompletny laik trochę się uchylałem od pójścia ale w piątek rano obudziłem się z przekonaniem "idziemy".
Czy szanowni blogowicze wiedzą co to jest PROMS ?
Ci, którzy siedzą w "poważce" na pewno spotkali się z tą nazwą, ci którzy nie znają zapewne zainteresują się tą ideą czy wydarzeniem.
PROMS miał swój  początek  w 1895 roku w Londynie a pomysłodawcami byli Robert Newman oraz Henry Wood. Główną zasadą było i jest propagowanie muzyki klasycznej bez względu na status społeczny czy materialny co czyni go pierwszym festiwalem muzycznym w którym każdy może uczestniczyć.
PROMS, to także okazja aby zamanifestować uczucia patriotyczne i pokazać jedność Wspólnoty Brytyjskiej. To właśnie ostatni dzień jest poświęcony głównie patriotycznym utworom, ludzie głośno manifestują swój patriotyzm a zdobycie biletu graniczy z cudem, niektórzy czekają w kolejce 2 dni na zewnątrz budynku aby wejść do środka!.
Ja za namową Carlosa wybrałem się na przed ostatni dzień, gdzie co roku jest grana IX Symfonia Beethovena a orkiestra oraz chóry były światowego formatu.
To może od początku.
Bilety na loże zostały wyprzedane już dawno temu ale żeby dostać się do środka hali (miejsca stojące przed samą orkiestrą) trzeba przyjść do kasy i stanąć w kolejce. 
Nie możliwa jest opcja zakupu on-line, co ma swoje urok, można poznać wiele ciekawych osób, porozmawiać czy wymienić się doświadczeniem, ponieważ wiele osób uczestniczy w PROMS od wielu, wielu lat.
Ja osobiście poznałem w kolejce miłego Hindusa, który mieszka w Londynie od 45 lat i również on uczestniczy w tym wydarzeniu osobiście od 20 lat, wytłumaczył mi jak działa kolejka, pokazał gdzie jest restauracja, opowiedział kilka historii z poprzednich PROMS.
Koncert miał się zacząć o 19.30 ale za namową Carlosa stanąłem w kolejce już o godzinie 15, miałem ogromne szczęście ponieważ pogoda była przepiękna, około 25 st. Celsjusza oraz prawie bezchmurne niebo. 
Po chwili przyszła do mnie osoba z obsługi festiwalu i dała mi malutki bilecik z numerem 128 a więc nie była tak źle oraz oświadczyła mi, że sprzedaż biletów ruszy około 18.30 i mam prawo aby opuścić kolejkę na 30 minut. 
Oczywiście nie było mowy o żadnym chaosie kolejkowym, ludzie spokojnie oczekiwali na otwarcie kas, rozmawiając, czytając, opalając się czy też popijając sobie wino i racząc się dobrym jedzeniem w cieniu Royal Albert Hall.
Oczywiście nie było mowy o żadnej policji, która by przeszkodziła w spożywaniu alkoholu na dworze to nie ten obszar kulturowy, wszystko na pełnym luzie i z angielską gracją.
W między czasie udałem się do kawiarni, która mieści się w sali koncertowej aby zakupić coś do picia i kupiłem 2 butelki wody 250 ml i zapłaciłem 5 funtów... czyli tyle ile kosztuje bilet na PROMS.
Tak, tak, bilet na to wydarzenie kosztuje 25 złotych!.
Około 18.40 ruszyła się kolejka, wszyscy grzecznie i spokojnie ustawili się  kolejce (każdy znał swój numer), bez przepychania, z uśmiechem po 10 minutach byłem już w środku sali oczekując na koncert. Tak do dodania, kupując bilet w kasie trzeba płacić tylko gotówką, nie są przyjmowane opłaty kartą.
Tak na marginesie moje miejsce w kolejce znajdowało się koło budynku szkoły do której uczęszczał Brian May oraz gdzie grupa Queen zagrała swój pierwszy publiczny koncert. 
Mój numer to 128 ale byłem może w piątym rzędzie stojącym czyli około 10 metrów od dyrygenta, widok niesamowity; misterne zdobienia, ogromne przestrzenie, przepiękna sala wypełniała się po brzegi z każdą minutą, nie było co się dziwić mieliśmy uczestniczyć w bardzo ważnym przedstawieniu w którym wzięła udział:
- Leipzig Gewandhaus Orchestra,
- Members Of Lepzig Opera Chorus,
- Leipzig Gewandhaus Chorus, 
- Leipzig Gewandhaus Children Chorus,
- London Symphony Chorus,
- Christina Landshamer - soprano,
- Gerhild Romberger - mezzo-soprano,
- Dmitry Belosselskiy - tenor,
- Steve Davislim - bass,
- Alan Gilbert - dyrygent. 
Oczywiście nazwy powyżej nic mi nie mówiły wcześniej ale jak napisałem powyżej, poszedłem za namową Carlosa i czego nie żałuję.
W oczekiwaniu na rozpoczęcie koncertu niektórzy ludzie usiedli na podłodze a niektórzy nawet jedli posiłek, co było lekką przesadą.
Na dziesięć minut przed rozpoczęciem koncertu grupka około 15 osób "wyśpiewała", że udało się dziś zebrać na cele dobroczynne 6 tysięcy funtów.
Przed rozpoczęciem wszedł chór w liczbie około 80 osób co stanowiło dla mnie ogromną liczbę będąc wychowanym na rockowych koncertach. Przekrój wiekowy chóru był ogromny od jak myślę 10 latków po osoby w poważnym wieku.
Orkiestra zaczęła od krótkiej bo około 10 minutowej kompozycji Fredricha Cerha, aby po zakończeniu przejść do IX Symfonii Beethovena. Dla mnie jako laika zapadł w pamięci moment jak owe 80 osób wstało "jak jeden mąż" i zaczęło śpiewać partie wokalne symfonii Beethovena z wielką mocą, zostałem znokautowany bez litości.
Jako swoje spostrzeżenie dodam, że niektóre osoby w chórze z wielką tremą oczekiwało swojej chwili rozpoczęcia, wszyscy siedzieli w takiej samej wyprostowanej pozie z rękoma na kolanach, co przypominało mi wojskowy dryg.
Po zakończeniu koncertu było widać ogromną ulgę na twarzach dzieci oraz młodzieży, tym bardziej, że publiczność oszalała z aplauzem, myślę że cztery razy dyrygent oraz soliści byli wywoływani na scenę przez widzów, którzy głośno tupiąc pokazywali swoją euforię oraz zadowolenie. 
Oczywiście nie będę pisał jak wypadła orkiestra i poszczególni soliści ale już teraz wiem, że w następnym roku będę uczestniczył w PROMS, w wydarzeniu innym niż wszystkie!