20 sierpnia w Londynie grała jedna z kultowych grup punkowych a mianowicie Bad Religion.
Jak to bywa w tym wielkim mieście bilety zostały wyprzedane w bardzo krótkim czasie także pozostało nic innego jak pójść pod klub i kupić od koników bilet lub od jakiejś osoby, która zrezygnowała z koncertu.
Jak wspomniałem powyżej koncert odbył się w klubie Koko, chciałbym napisać kilka słów o tym miejscu, które zasługuje na większą uwagę.
The Camden Theatre bo tak właściwie nazywało się to miejsce kiedy zostało otwarte w 1900, mogło pomieścić ponad 2.000 widzów i było największym teatrem poza londyńskim West End'em w owych czasach. To właśnie w tym miejscu w 1909 roku pierwsze kroki z aktorstwem stawiał Charlie Chaplin.
W okresie 1913-1939 służyło jako kino a w okresie wojennej zawieruchy miejsce było nieczynne.
Po wojnie miejsce zostało przejęte przez BBC.
W 1972 roku zaczyna się muzyczna era, zmiana nazwy na The Music Machine, to właśnie w tym miejscu silnie odznaczyła się pankowa rewolucja - miejsce koncertów m.in The Clash czy Sex Pistols.
W 1982 roku kolejna zmiana nazwy na Camden Palace, gdzie w 1983 roku Madonna daje swój pierwszy koncert w Wielkiej Brytanii. W 2004 roku miejsce przechodzi gruntowną modernizację i otrzymuje nową nazwę KOKO.
To może wróćmy do koncertu. Tak jak napisałem powyżej nie udało mi się kupić biletów wcześniej a więc zostaliśmy (ja i moi znajomi) zdani na los u koników (to też temat na osobny wpis na blog). Bilety w "normalnej" sprzedaży kosztowały 20 funtów a na 2 godziny przed koncertem kosztowały u spekulantów... 80 funtów. Na godzinę przed koncertem były już po 60 funtów, postanowiliśmy podejść bliżej klubu i zobaczyliśmy kilkadziesiąt osób, które chciały też zakupić bilet na koncert.
Pogodzeni z losem, że nie uda nam się kupić biletów wesoło sobie rozmawialiśmy kiedy to podjechała taksówka i wyszedł z niej dżentelmen w garniturze i powiedział do nas, że "dwie osoby mogą ze mną wejść". Niestety było nas trzech, trochę zawahania kto ma zostać, i po chwili weszła nas dwójka przez bramkę dla...VIP-ów.
Krótka rozmowa z dżentelmenem, podziękowania i jesteśmy na głównej sali. To mój drugi raz kiedy jestem w Koko i kolejny raz jestem pod ogromnym wrażeniem miejsca. Główna sala oraz wszystkie balkony szczelnie wypełnione publicznością. Kapitalny wystrój i atmosfera.
Wyobraźcie sobie salę, która wygląda jak "mini-opera", która została adaptowana do rockowych koncertów, łapiecie już ?
Punktualnie o 21 wychodzi Bad Religion i cała sala wpada w amok. Jest dobry mosh i zabawa, raz po raz wystrzeliwuje w powietrze plastikowy kubek z piwem (ja po 10 sekundach koncertu byłem w połowie mokry od piwa).
Oczywiście zabawa w granicach dobrego pankowego gigu, zero przemocy z kupą uśmiechu na twarzach. Przekrój wiekowy myślę od 55 lat w dół z naciskiem na 35-25. Zdarzały się całe rodziny, tylko nie wiadomo kto kogo zaprosił rodzice czy pociechy ?
Trochę o zespole, no cóż czas nie stoi w miejscu, muzycy to dojrzali faceci, trochę siwi, trochę łysiejący, jednak zabawa i punkrock pozostał w sercu. Drugi gitarzysta wyglądał jak Woody Allen, niski, chudy w czarnej skórze i białym długaśnym aksamitnym szalem, basista w koszulce i podartym garniturze. Zdaje się, że pałker odstawał wiekowo i nie był z oryginalnego składu.
Przyznam się, że nie znam "nowych" płyt Bad Religion lecz przy starszych kawałkach dałem się ponieść energii znanych z "Generator" czy "No Control" i wszedłem w pogo. Cała sala szalała szczególnie przy starszych kawałkach, lecz było także kilka utworów z nowych płyt gdzie Koko odlatywało.
Jak to w Londynie bywa po udanym koncercie ludzie szybko wychodzą z klubu i w przypadku tego koncertu było to samo. Niemrawe bisowanie i tupanie nogami pomogło, muzycy wyszli na scenę na bisy, szkoda, że zagrali prawie same nowe kawałki i sobie nie poszalałem znowu. Muzycy zakończyli koncert bluesowo-rockowym kawałkiem i zeszli ze sceny, żegnając się gorąco z publicznością.
ps. Jeszcze raz podziękowania dla dżentelmena z taksówki oraz Maćka.
Jak to bywa w tym wielkim mieście bilety zostały wyprzedane w bardzo krótkim czasie także pozostało nic innego jak pójść pod klub i kupić od koników bilet lub od jakiejś osoby, która zrezygnowała z koncertu.
Jak wspomniałem powyżej koncert odbył się w klubie Koko, chciałbym napisać kilka słów o tym miejscu, które zasługuje na większą uwagę.
The Camden Theatre bo tak właściwie nazywało się to miejsce kiedy zostało otwarte w 1900, mogło pomieścić ponad 2.000 widzów i było największym teatrem poza londyńskim West End'em w owych czasach. To właśnie w tym miejscu w 1909 roku pierwsze kroki z aktorstwem stawiał Charlie Chaplin.
W okresie 1913-1939 służyło jako kino a w okresie wojennej zawieruchy miejsce było nieczynne.
Po wojnie miejsce zostało przejęte przez BBC.
W 1972 roku zaczyna się muzyczna era, zmiana nazwy na The Music Machine, to właśnie w tym miejscu silnie odznaczyła się pankowa rewolucja - miejsce koncertów m.in The Clash czy Sex Pistols.
W 1982 roku kolejna zmiana nazwy na Camden Palace, gdzie w 1983 roku Madonna daje swój pierwszy koncert w Wielkiej Brytanii. W 2004 roku miejsce przechodzi gruntowną modernizację i otrzymuje nową nazwę KOKO.
To może wróćmy do koncertu. Tak jak napisałem powyżej nie udało mi się kupić biletów wcześniej a więc zostaliśmy (ja i moi znajomi) zdani na los u koników (to też temat na osobny wpis na blog). Bilety w "normalnej" sprzedaży kosztowały 20 funtów a na 2 godziny przed koncertem kosztowały u spekulantów... 80 funtów. Na godzinę przed koncertem były już po 60 funtów, postanowiliśmy podejść bliżej klubu i zobaczyliśmy kilkadziesiąt osób, które chciały też zakupić bilet na koncert.
Pogodzeni z losem, że nie uda nam się kupić biletów wesoło sobie rozmawialiśmy kiedy to podjechała taksówka i wyszedł z niej dżentelmen w garniturze i powiedział do nas, że "dwie osoby mogą ze mną wejść". Niestety było nas trzech, trochę zawahania kto ma zostać, i po chwili weszła nas dwójka przez bramkę dla...VIP-ów.
Krótka rozmowa z dżentelmenem, podziękowania i jesteśmy na głównej sali. To mój drugi raz kiedy jestem w Koko i kolejny raz jestem pod ogromnym wrażeniem miejsca. Główna sala oraz wszystkie balkony szczelnie wypełnione publicznością. Kapitalny wystrój i atmosfera.
Wyobraźcie sobie salę, która wygląda jak "mini-opera", która została adaptowana do rockowych koncertów, łapiecie już ?
Punktualnie o 21 wychodzi Bad Religion i cała sala wpada w amok. Jest dobry mosh i zabawa, raz po raz wystrzeliwuje w powietrze plastikowy kubek z piwem (ja po 10 sekundach koncertu byłem w połowie mokry od piwa).
Oczywiście zabawa w granicach dobrego pankowego gigu, zero przemocy z kupą uśmiechu na twarzach. Przekrój wiekowy myślę od 55 lat w dół z naciskiem na 35-25. Zdarzały się całe rodziny, tylko nie wiadomo kto kogo zaprosił rodzice czy pociechy ?
Trochę o zespole, no cóż czas nie stoi w miejscu, muzycy to dojrzali faceci, trochę siwi, trochę łysiejący, jednak zabawa i punkrock pozostał w sercu. Drugi gitarzysta wyglądał jak Woody Allen, niski, chudy w czarnej skórze i białym długaśnym aksamitnym szalem, basista w koszulce i podartym garniturze. Zdaje się, że pałker odstawał wiekowo i nie był z oryginalnego składu.
Przyznam się, że nie znam "nowych" płyt Bad Religion lecz przy starszych kawałkach dałem się ponieść energii znanych z "Generator" czy "No Control" i wszedłem w pogo. Cała sala szalała szczególnie przy starszych kawałkach, lecz było także kilka utworów z nowych płyt gdzie Koko odlatywało.
Jak to w Londynie bywa po udanym koncercie ludzie szybko wychodzą z klubu i w przypadku tego koncertu było to samo. Niemrawe bisowanie i tupanie nogami pomogło, muzycy wyszli na scenę na bisy, szkoda, że zagrali prawie same nowe kawałki i sobie nie poszalałem znowu. Muzycy zakończyli koncert bluesowo-rockowym kawałkiem i zeszli ze sceny, żegnając się gorąco z publicznością.
ps. Jeszcze raz podziękowania dla dżentelmena z taksówki oraz Maćka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz