19 maj, kolejne zderzenie z kultowymi muzykami. Nie ma co się długo zastanawiać trzeba iść jak przystało na fanatyka Throbbing Gristle. Jako, że T.G. widziałem już kilka lat temu, czas zobaczyć elektroniczne-prymitywne wcielenie zakochanej w sobie pary czyli Chris & Cosey.
Mika Vainio, wiadomo kultowe Pan Sonic, świetne Ø czy Philus, zbiera znakomite recenzje przemierzając świat ze swoimi projektami. Chyba bardziej byłem zaciekawiony występem Vainio niż C&C, może dlatego, że mniej więcej spodziewałem się co będzie grać londyński duet niż po ekscentrycznym Finie.
Przyznam się spóźniłem się na występ Powell, około 19.40 pojawił się Mika ubrany w czarną koszulę i kapelusz (prawie jak Tomasz Stańko).
No i zaczęło się, klub "Heaven" nie miał absolutnie litości dla widowni, głośność była chyba na maksa bo momentami czułem jak unoszę się nad podłogą. Mika straszliwie robił hałas, raz po raz racząc nas bitem. Trochę to chaotycznie dla mnie wyglądało, jakby muzyk grał kawałek utworu i nagle przechodził do kolejnego bez składu, także nie można było się wczuć dłużej niż kilka minut na jednym utworze.
Szkoda również, że nie było widać instrumentów muzyka, ponieważ zostały zasłonięte przez zabawki Cartera.
Mi się osobiście nie podobał Mika Vainio, za dużo chaosu i hałasu (!).
Vaino po swoim secie zszedł ze sceny, bez żadnego podziękowania, machnięcia ręką, skinienia głową nawet nie spojrzał w stronę widowni - poprostu zszedł... .
Czas na C & C, zaczęli prawie dokładnie o czasie, nie musieli rozstawiać całego sprzętu - zrobili to przed koncertem także kilka minut i ogień.
Cosey z laptopem, tabletem, drum maszyną i efektami na froncie a Chris po prawej stronie sceny pod ukosem. No i teraz nagłośnienie klubu pokazało całą swoja klasę
Z głośników popłynęły piękne brzmienia znane z albumów C & C czy CTI. Publiczność od samego początku załapała klimat, który opływał scenę, pełen seksu i ciepła. Niektórzy zaczęli tańczyć, niektórzy śpiewać.
Cosey od samego początku załapała klimat z audytorium, wymieniając uśmiechy czy opowiadając anegdoty. Chris ciężko pracował z boku sceny aby wszystko było na czas i zagrane z precyzją. Zgromadzona publiczność, (zapełniła może 60-70% klubu) była pod ogromnym wrażeniem Duetu za każdym razem nagradzając głośną owacją. Z utworu na utwór rozkręcała się zabawa C & C - publika, Cosey świetnie akcentowała utwory grą ciała, śpiewem czy chwytliwymi zagraniami na drum maszynie czy gitarze. C & C na koniec zagrali całkiem nowy utwor "Coolicon" z transowym bardzo mocnym brzmieniem, po koncercie udało mi się zakupić ową 10 calówkę.
Publiczność owacyjnie przyjmowała każdy utwór jednak na bis już nie dali rady. To chyba taka londyńska przypadłość, udany koncert, publika rozgrzana do czerwoności, muzycy schodzą, ludzie chcą bisów ale po minucie wzywania na scenę gwar cichnie i zaczynają się rozchodzić do domów.
To był udany muzyczny wieczór.
ps. Trąbka była.
Mika Vainio, wiadomo kultowe Pan Sonic, świetne Ø czy Philus, zbiera znakomite recenzje przemierzając świat ze swoimi projektami. Chyba bardziej byłem zaciekawiony występem Vainio niż C&C, może dlatego, że mniej więcej spodziewałem się co będzie grać londyński duet niż po ekscentrycznym Finie.
Przyznam się spóźniłem się na występ Powell, około 19.40 pojawił się Mika ubrany w czarną koszulę i kapelusz (prawie jak Tomasz Stańko).
No i zaczęło się, klub "Heaven" nie miał absolutnie litości dla widowni, głośność była chyba na maksa bo momentami czułem jak unoszę się nad podłogą. Mika straszliwie robił hałas, raz po raz racząc nas bitem. Trochę to chaotycznie dla mnie wyglądało, jakby muzyk grał kawałek utworu i nagle przechodził do kolejnego bez składu, także nie można było się wczuć dłużej niż kilka minut na jednym utworze.
Szkoda również, że nie było widać instrumentów muzyka, ponieważ zostały zasłonięte przez zabawki Cartera.
Mi się osobiście nie podobał Mika Vainio, za dużo chaosu i hałasu (!).
Vaino po swoim secie zszedł ze sceny, bez żadnego podziękowania, machnięcia ręką, skinienia głową nawet nie spojrzał w stronę widowni - poprostu zszedł... .
Cosey z laptopem, tabletem, drum maszyną i efektami na froncie a Chris po prawej stronie sceny pod ukosem. No i teraz nagłośnienie klubu pokazało całą swoja klasę
Z głośników popłynęły piękne brzmienia znane z albumów C & C czy CTI. Publiczność od samego początku załapała klimat, który opływał scenę, pełen seksu i ciepła. Niektórzy zaczęli tańczyć, niektórzy śpiewać.
Cosey od samego początku załapała klimat z audytorium, wymieniając uśmiechy czy opowiadając anegdoty. Chris ciężko pracował z boku sceny aby wszystko było na czas i zagrane z precyzją. Zgromadzona publiczność, (zapełniła może 60-70% klubu) była pod ogromnym wrażeniem Duetu za każdym razem nagradzając głośną owacją. Z utworu na utwór rozkręcała się zabawa C & C - publika, Cosey świetnie akcentowała utwory grą ciała, śpiewem czy chwytliwymi zagraniami na drum maszynie czy gitarze. C & C na koniec zagrali całkiem nowy utwor "Coolicon" z transowym bardzo mocnym brzmieniem, po koncercie udało mi się zakupić ową 10 calówkę.
Publiczność owacyjnie przyjmowała każdy utwór jednak na bis już nie dali rady. To chyba taka londyńska przypadłość, udany koncert, publika rozgrzana do czerwoności, muzycy schodzą, ludzie chcą bisów ale po minucie wzywania na scenę gwar cichnie i zaczynają się rozchodzić do domów.
To był udany muzyczny wieczór.
ps. Trąbka była.